Popiół
Autor: Kira
Liczba słów: 3115
Fandom: Shingeki
no kyojin
Paring: Eruri
Ostrzeżenia:
Wulgaryzmy, erotyka, yaoi, niekanoniczność, krzywdzenie facetów
nieumiejętnością pisania gejporno
Puk, puk.
— Wejść —
odpowiedział stanowczy głos dowódcy Erwina Smitha.
— Przyszłam zdać panu
raport — odezwała się blondyneczka, otwierając drzwi gabinetu. Nie rozglądając
się, przeszła przez pomieszczenie i stanęła przed biurkiem.
— Ah, połóż gdzieś,
zaraz go przejrzę. — Machnął lekceważąco dłonią i wrócił do czytania jakiś
papierów.
Kobieta, nie
przestając się uśmiechać, odłożyła dokument, tam, gdzie akurat był kawałek
wolnego miejsca. Wetchnęła cicho i za plecami zacisnęła dłonie w pięści.
— Możesz już iść —
uprzejmie poinformował Smith.
Słyszała jak krew
szumi jej w uszach, jak serce szalenie odbija się od żeber.
— Em… Dowódco?
Błękit jego oczu
przeszył ją na wylot. Chyba umarła i znalazła się w niebie. Na dodatek siódmym
niebie, a ten miły pan okazał się być jej aniołem stróżem.
— Chciałam zapytać,
czy byłaby mo…
— Smith, kurwa jego
mać! — Nie udało jej się dokończyć, bo do gabinetu jak burza wparowała wściekła
szatynka. Trzasnęła drzwiami, odepchnęła biedną blondyneczkę i z impetem
walnęła pięścią w biurko. Kubek z niedopitą kawą przewrócił się, rozlewając
aromatyczny płyn na stosy kartek, a ulubione drogocenne wieczne pióro Erwina
potoczyło się i gruchnęło o podłogę. Kadetka odskoczyła jak oparzona i
zszokowana patrzyła na rozjuszoną kobietę.
— Yuna, uspokój się.
— Dowódca wydawał się opanowany, jego spojrzenie było chłodne a głos spokojny.
— Jak mam być, kurwa,
spokojna, jak ten pojebany krasnal cały czas truje mi dupę?!
Erwin westchnął
cierpiętniczo i skinął na blondynkę, aby ta wyszła z jego gabinetu. Dziewczyna
pokiwała tylko głową i z kwaśną miną opuściła pomieszczenie.
— Usiądź — nakazał
łagodnie Smith.
— Nie będę nigdzie
siadać, zrób to dla mnie i każ, z łaski swojej, temu karłowi, żeby zszedł mi z
oczu.
— Mówisz o Levim?
— A o kim, do jasnej
cholery, mogę mówić?!
— Powtarzam, ochłoń
trochę.
Rozjuszona szatynka
chciała się odgryźć, ale wolała załatwić tę sprawę szybko, a nie czekać, aż
Erwin uzna, że w końcu umiarkowanie się uspokoiła.
Naburmuszona opadła
na fotel naprzeciw biurka i spojrzała na blondyna, który odkładał na regał
zmoczone kartki. W całym pomieszczeniu unosił się przyjemny zapach drogiej,
mocnej kawy.
Yuna, czekając, aż
Smith uzna, że jej wściekłość spadła do poziomu oscylującego na granicy
irytacji a umiarkowanego gniewu, wyciągnęła papierosa i, nic nie robiąc sobie z
obecności blondyna, zapaliła fajkę. Zaciągnęła się głęboko i odetchnęła,
wypuszczając kłąb szarawego dymu tuż nad jego bezcenne papierzyska.
Nim Erwin skończył
sprzątać na biurku i usiąść na fotelu naprzeciw, kobieta wypaliła już jednego
ćmika i zabierała się za drugiego, niedopałek rzucając, oczywiście, na pięknie
wypastowaną przez Erena podłogę.
— Panie dowódco
oddziału zwiadowców — zaczęła Yuna przesłodzonym głosem, za którym kryła się
prawdziwa wściekłość.
— Starszy kapralu
oddziału zwiadowców — powiedział bardzo uprzejmie Erwin co jeszcze bardziej ją
zirytowało. Puściła to jednak mimo uszu, chciała jak najszybciej załatwić
sprawę z tym popieprzeńcem, wrócić do pokoju i pójść w końcu spać.
— Zdajesz sobie
sprawę, że od ostatniej wyprawy już kompletnie mu odbiło? — zapytała, obdarzając
go gniewnym spojrzeniem.
— Doszły mnie słuchy…
— Nie mogę się
wyspać, bo ten pedantyczny zjeb przychodzi, osobiście!, o szóstej nad ranem i
zaczyna grzebać mi po szafkach ze ściereczką do kurzu i mopem! Trzy paczki
fajek, kurwa – trzy!, nagle zapadły się pod ziemię. No magia, kurwa, magia.
— Yuna, zrozum go, on
nie…
— Jest facetem, ma
jaja, niech się ogarnie — warknęła. Nigdy nie miała go za ciotę, za zjebusa,
pedancika i wkurwiający podnóżek owszem, ale nigdy za ciotę. Chyba musi zmienić
jednak zdanie w tej kwestii.
— Zrozum, to nie jest
takie proste. Byli dla niego jak rodzina, a teraz stracił ich wszystkich.
Zrozum, on został sam.
— Ma Erena, może
poruchać na pocieszenie — syknęła, a Erwin zmierzył ją chłodnym wzrokiem. — No
co? Przynajmniej ma za darmo i nie musi płacić alfonsowi w ulubionym burdelu.
Smith westchnął.
— Porozmawiam z nim.
— Widząc wymowne spojrzenie Yuny, dodał — Jeszcze dziś.
— Mam nadzieję —
rzuciła, wstając z fotela. Wyciągnęła kolejną fajkę. — Uprzedzam, że nie ręczę
za siebie i jak ten zjebus jeszcze raz wejdzie mi w drogę, to zabiję.
Erwin również wstał.
Kobieta zapaliła papierosa, zaciągnęła się i dmuchnęła dowódcy dymem prosto w
twarz. Widząc jego kamienny wyraz twarzy, uśmiechnęła się pierwszy raz tego
dnia.
— Łaskawie dziękuję
za zainteresowanie moim problemem. — Jej głos był przesycony jadem, bez
patrzenia można było wywnioskować, że jest wściekła i żeby lepiej, dla własnego
bezpieczeństwa, nie wchodzić jej w drogę.
Gdy zatrzasnęła za
sobą drzwi, Smith otworzył okno. Nie miał ochoty siedzieć w szarym od dymu
pomieszczeniu. Na dziedzińcu Eren właśnie zmiatał opadłe z drzew liście.
***
Erwin skończył
właśnie użerać się nad stosem raportów. Popołudniowa wizyta Yuny wydłużyła jego
pracę o parędziesiąt minut, bo musiał uporać się jeszcze z zalanymi od kawy
papierami.
Tak właściwie, sam
był sobie winien. Już od dłuższego czasu otrzymywał skargi od żołnierzy na
młodszego kaprala, ale nic z tym nie zrobił. Chciał dać mu szansę, żeby się
pop…
Bzdura!
Po prostu nie
wiedział, jak może mu pomóc. Wielki z niego dowódca.
Smith, ty debilu…
Przechodził właśnie półprzytomny
obok jadalni, gdy poczuł dym papierosowy. Zmarszczył nos. Nie lubił tego
zapachu, chociaż teraz pewnie sam pachniał jak jedna wielka palarnia.
— Yuna, palenie
szkodzi zdrowiu — zaczął monotonnie, wchodząc do pomieszczenia. Jakież było
jego zdziwienie, gdy zamiast zirytowanej szatynki, ujrzał Leviego. Niemal leżał
na stole i zaciągał się dymem, krztusząc się co chwila. Obok stała filiżanka do
połowy wypełniona herbatą, którą co chwila trącał łokciem przy każdym głębszym
kaszlnięciu.
— O, to ty… — rzucił
beznamiętnym głosem, wpatrując się w złotawą taflę napoju. Starał się skupić na
pływającym na wierzchu popiele, a nie na swoim odbiciu.
— Od kiedy ty palisz?
— zapytał zdziwiony Erwin, patrząc na drżące plecy młodszego kaprala.
— Od dzisiaj —
mruknął i wsunął palec w uszko filiżanki, obracając ją leniwie.
Smith tylko westchnął
i usiadł tuż obok Leviego. Nie miał zamiaru go moralizować – to jego życie i
mógł robić z nim, co tylko zechce. Miał tylko żal do samego siebie, że
wcześniej nie zareagował, nie próbował zrobić czegokolwiek z nasilającą się
depresją kaprala. Był po prostu tchórzem.
Pieprzonym tchórzem.
Kapral znów zakaszlał
i spojrzał w sufit, wypuszczając z ust szarawy obłoczek. Przyglądał mu się
przez chwilę, dopóki całkowicie rozpłynął się w powietrzu.
— Boże, co za
chujnia… Pewnie śmierdzę teraz tak, jak ta suka…
— A propos Yuny —
wtrącił się Smith. — Przyszła dzisiaj do mnie, omal nie rozwalając połowy
gabinetu.
Levi parsknął.
— Patrzenie na jej
zirytowaną twarz sprawia mi ostatnio jakoś większą przyjemność. — Uśmiechnął
się. — Zjebana dziwka… — dorzucił po chwili milczenia. — Nie daje mi żyć.
— To zabawne… To samo
powiedziała o tobie. Zagroziła nawet, że cię zabije, jeśli jeszcze raz
wejdziesz jej w drogę.
— Niech spróbuje. Nie
jestem taki, jak mój oddział. Nie dam się tak łatwo zatłuc, muszę jeszcze
trochę pożyć i wybić kilkunastu, kilkudziesięciu tytanów…
Nastała chwila ciszy,
podczas której kapral ani razu nie zakaszlał.
— Nie martw się,
Smith. — Popatrzył na niego z boku. Jego oczy były teraz takie dziwnie… Puste.
Straciły cały swój wyraz i teraz wyglądały trochę przerażająco – jak dwa
bezdenne, ciemne jeziora. — Jestem w końcu „Potęgą Ludzkości”, muszę dalej
brnąć w to bagno, czego wszyscy ode mnie oczekują.
— Jeśli nie czujesz
się na siłach, odsunę cię od działań Zwiadowców na jakiś czas. Musisz odpocząć
od tego wszystkiego i…
Kapral zmroził go
spojrzeniem.
— Jestem bronią, a
broń musi zabijać, bo inaczej stanie
się bezużyteczna, Erwin. Jesteś dowódcą, powinieneś być świadom takich rzeczy.
Przez cały wieczór
żaden z nich nie powiedział już ani jednego słowa. Ciszę zagłuszał jedynie
dźwięk zapalniczki i przytłumiony kaszel „Potęgi Ludzkości”.
***
Kiedy dowódca
Oddziału Zwiadowców obudził się rano, miał bardzo zły humor. Spowodowany był on
głównie okropnymi wyrzutami sumienia i świadomością, że jego przyjaciel coraz
bardziej się stacza. Z niechęcią wstał w łóżka i poszedł do łazienki.
Przez cały dzień
okropne uczucie nie pozwalało mu się skupić na obowiązkach. Wiedział, że
powinien się go pozbyć, ale po prostu nie potrafił. Coś dziwnego kłębiło się w
jego żołądku, boleśnie kłując go gdzieś w środku.
Wracając z gabinetu,
znów poczuł okropny zapach dymu papierosowego dochodzący z jadalni. Stanął w
drzwiach, oparł się o futrynę, patrząc na bladą twarz kaprala, na jego
wyschnięte usta i fajkę wciśniętą między wargi. Westchnął i usiadł tuż obok
niego przy stole.
***
Czuł,
jak plecy kaprala drżą od kaszlu. Odłożył filiżankę kawy i spojrzał na sufit,
pod którym kłębiły się popielate chmurki dymu papierosowego.
—
Yuna jest wściekła, że podbierasz jej fajki.
—
Wiem. Dzisiaj darła o to do mnie ryja.
—
Nie zabiła cię jeszcze?
—
Nie. — Na jego ustach przez chwilę pojawił się uśmiech. — Nawet gdyby chciała,
nie dałaby rady. Jestem zbyt zdeterminowany, by przeżyć.
Smith
nie widział twarzy Leviego, odwrócony był do niego plecami, ale zgadywał, że jego
spojrzenie mogło zmrozić nawet starszego kaprala.
***
Przez cały następny
tydzień stało się to ich rytuałem. Wykonywali swoje obowiązki, a wieczorem
spotykali się w jadalni. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że
prawie w ogóle nie rozmawiali. Siedzieli oparci o siebie plecami, w kompletnej
ciszy, którą czasem przerywał jedynie kaszel Leviego. Spędzali tak może z
godzinę, półtorej i rozchodzili się, każdy w swoją stronę, bez jakiegokolwiek
słowa, bez spojrzenia sobie w oczy.
Erwin wracał właśnie
do swojego pokoju okropnie zmęczony. Sam nie wiedział, dlaczego tak się czuł.
Miał wrażenie, że to zaczęło się o wiele wcześniej, ale dopiero dziś wieczór
osiągnęło apogeum. Jeśli 23:38 można było uznać za wieczór.
Otworzył drzwi i od
razu rzucił kurtkę od munduru na łóżko. Opadł na krzesło przy stole i powoli
zsunął z nóg ciężkie, wojskowe buty, które cisnął w kąt. Oparł głowę na
dłoniach i zmierzwił włosy, głęboko wzdychając. Ostatnio coraz częściej to
robił, co wcześniej zdarzało mu się niezwykle rzadko. Czuł się wycieńczony, a
przecież nie robił nic nadzwyczajnego – kończył zbierać dokumenty i raporty z
ostatniej wyprawy, zamykał powoli tę sprawę. Był pewien, że to papierkowe
piekło zakończy się w przyszłym tygodniu.
To wszystko przez
Leviego. Jego depresja udzielała się chyba także dowódcy. Może nie był tego tak
do końca świadomy, ale pewnie miało to na niego duży wpływ.
Erwin Smith.
To on wyciągnął go z
tego bagna.
To on mu wybaczył.
To on przyłączył go
do Oddziału Zwiadowców.
Kapral stał się swego
rodzaju gwiazdą – „Potęgą Ludzkości”.
Levi był jego
przyjacielem.
A teraz umierał.
Powoli, powolutku, z każdą sekundą zapadał się w sobie, zabijał sam siebie od
środka.
Uderzył pięścią w
stół. Dopiero gdy usłyszał dźwięk tłuczonego szkła, zrozumiał, co zrobił.
Zaklął siarczyście
pod nosem i spojrzał na podłogę. Walały się po niej kawałki jego ulubionego wazonu.
Normalnie chyba by się przejął, ale teraz po prostu miał to gdzieś.
Gwałtownie wstał,
przewracając krzesło, chwycił ręcznik i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Nawet nie wiedział,
gdzie idzie. Świadomość odzyskał dopiero, gdy usłyszał dźwięk lejącej się wody.
Chyba chciał poczuć ulgę, chciał aby zimna woda go otrzeźwiła, rozjaśniła mu
umysł, pozwoliła się skupić i z dystansem spojrzeć na wszystko, jak miał w
zwyczaju robić.
Zrzucił z siebie
ubrania, które bardzo niechlujnie złożył i wszedł do pomieszczenia z
prysznicami.
To, co tam ujrzał,
sprawiło, że przez jego ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Młodszy kapral
siedział na podłodze, trzęsąc się z zimna. Z jego włosów, na bladą, pełną blizn
skórę powoli skapywały krople wody. Brunet najwyraźniej nic sobie z tego nie
robił, chyba nawet tego nie zauważał.
Nie zauważył nawet
tego, jak Smith do niego podszedł. Nadal pustym wzrokiem wpatrywał się w
przestrzeń.
Erwin westchnął.
— Levi, wstawaj,
idziemy. — Spojrzał na niego tępo, nie rozumiejąc, co dowódca do niego mówi. —
Levi, to rozkaz. Wstawaj. — Brunet nie zareagował, przeniósł jedynie wzrok z
powrotem na nieokreślony punkt w przestrzeni.
— Kurwa — wyrwało się
z ust Smithowi.
Kucnął obok i dotknął
ramienia kaprala. Jego skóra była szorstka i zimna, pod placami poczuł głęboką
bruzdę.
— Levi, ogarnij się,
to już przestaje być śmieszne. Nie żeby kiedykolwiek było… — Nieświadomie
zacisnął rękę na jego ramieniu. — Przestań odpierdalać jakieś depresje!
Brunet spojrzał na
niego, tym razem odrobinkę bardziej rozumnie niż wcześniej.
— Czuję, że cię
tracę, że powoli toniesz, zapadasz się, a ja nie mogę nic z tym zrobić. Tylko
stoję i patrzę jak umierasz, kurwa, Levi, ty umierasz!
Nie spodziewał się u
siebie takiego wybuchu emocji. Nie spodziewał się, że w ogóle kiedykolwiek
mógłby stracić nad sobą panowanie. A teraz powoli tracił. Wszystkie negatywne
uczucia, jakie się w nim ostatnio kłębiły, chciały znaleźć ujście.
A on ostatkami
świadomości próbował stłamsić je, zagonić z powrotem do środka.
Nim się zorientował, kapral
pochylił się na nim, tak, że stykali się nosami. Kilka sekund później, które
Erwinowi wydawały się wiecznością, poczuł na ustach chłodne wargi kaprala.
Nigdy o tym nie myślał, ale teraz zdał sobie sprawę, że nigdy by się nie
spodziewał, że mogą być takie miękkie i… delikatne.
Dwa ciemne, bezdenne
jeziora stały się nagle mniej ciemne i bezdenne, teraz patrzyły na niego z
jakimś dziwnym błyskiem, jakby ktoś trzymał latarnię głęboko pod powierzchnią
wody.
— Erwin, po prostu… —
Kapral nagle odzyskał zdolność porozumiewania się i kontaktowania z
rzeczywistością. Jego głos był zachrypnięty i szorstki. Niemal tak szorstki jak
jego skóra. — Wszystko przez tę pierdoloną sukę, chyba zaczyna mi odpieprzać i…
— Przestań pierdolić
— uciął szybko i przycisnął usta do jego ust.
Mocniej zacisnął dłoń
na jego ramieniu i przyciągnął go do siebie. Czuł mokrą, pełną blizn skórę
bruneta, czuł drżenie jego ciała, czuł, jak silne ramiona „Potęgi Ludzkości”
obejmują kurczowo jego szyję.
Chyba stracił już
resztki świadomości, bo właśnie namiętnie całował się z młodszym kapralem
Levim.
A najgorszy chyba był
fakt, że kurewsko mu się to podobało.
Na chwilę oderwali
się od siebie i popatrzyli sobie w oczy, oddychając ciężko.
— Erwin, kurw…
— Zamknij się i chodź
— uciął. Wstał i, nie patrząc, czy kapral za nim podąża, wszedł do przedsionka
i zaczął w pośpiechu narzucać na siebie ubrania. Kiedy skończył, spojrzał na
Leviego, który właśnie zapinał spodnie.
— Erwin, co ty
odpierdalasz? — Jego spojrzenie było chłodne, ale na policzkach dało się
zauważyć ślady rumieńców.
— Żebym ja to
wiedział. — Uśmiechnął się.
W pośpiechu
przebiegli przez korytarz. Erwin jakoś podświadomie cieszył się z tego, że jego
sypialnia znajduje tak blisko pryszniców.
Gdy tylko zamknął
drzwi za brunetem, przycisnął go do ściany i wpił się w jego usta. Kapral objął
go za szyję i z żarliwością oddawał każdy jego pocałunek. Raczej nikt by nie
pomyślał, że właśnie przed chwilą tonął, zapadał się w sobie i umierał.
W sumie nikogo to
raczej nie obchodziło.
Erwin na chwilę
odsunął się od kaprala, żeby rozpiąć koszulę, którą zaledwie chwilę temu zapiął
na tylko dwa guziki. Nie zastanawiając się długo, rzucił ją gdzieś w bok i
objął drżącego jeszcze Leviego. Jego skóra, nie kłopotał się by ją wytrzeć,
nadal była pokryta lodowatymi kropelkami wody, którymi przesiąkło jego ubranie.
Kapral westchnął.
Gorąca skóra Smitha tak przyjemnie ogrzewała jego zziębnięte ciało, silne
ramiona obejmowały go w pasie, a popękane usta tak namiętnie pieściły jego
szyję.
Levi przylgnął do
blondyna jeszcze mocniej, chcąc czuć bardziej.
Jeszcze bardziej niż teraz.
Po chwili jednak
stanowczo odepchnął dowódcę, by w pośpiechu, cały czas patrząc w jego anielsko
błękitne oczy, bardzo niezdarnie rozpiąć guziki od koszuli.
Erwin, dysząc ciężko,
patrzył jak jego podwładny zrzuca koszulę. Serce waliło mu między żebrami,
boleśnie obijając się od kości, dłonie mu się trzęsły, cały drżał. Bezwiednie
oblizał spierzchniętą wargę i odchrząknął.
Dopiero teraz
zorientował się, że tak cholernie zaschło mu w gardle.
Nie zdążył jednak
cokolwiek z tym zrobić, bo brunet chwycił go za rękę i pociągnął na łóżko.
W szale pocałunków,
pieszczot i bardziej bądź mniej delikatnych dotyków, Smith nawet nie zdążył
zauważyć kiedy pozbył się spodni. W miarę trzeźwe myślenie odzyskał dopiero,
gdy Levi, chcący czy nie, ugryzł go w język, a w ustach poczuł metaliczny smak.
Smak, który od razu
obudził go z szaleństwa.
Smak, który kojarzył
się z niebezpieczeństwem.
Smak, który
zwiastował śmierć.
A on nie chciał
umierać.
Nie teraz.
Spojrzał na kaprala
trzeźwym wzrokiem. Ten popatrzył na niego z dziwnym ogniem w oczach, a na
wardze miał kropelkę krwi. Jego krwi.
Co on właśnie odpierdalał? Co oni właśnie robili…?
Nie miał pojęcia, że
kapral potrafi patrzeć na kogoś takim wzrokiem.
Musnął ustami jego szyję, co chwilę schodząc
niżej i niżej. Za sobą zostawił cienką, blednącą, szkarłatną stróżkę.
Nie miał pojęcia.
Kiedy zsunął się na
jego tors, mijając głęboką bliznę, na której pozostawił mokry ślad i trącił
językiem jego sutek – Levi jęknął.
Niczego nie wiedział.
Był to bardzo
osobliwy, gardłowy i tłumiony jęk. Nie brzmiał tak, jakby kapral się go
wstydził, wręcz przeciwnie.
Brzmiał, jakby kapral
nie chciał przyznać Erwinowi, że ten go „złamał”, że go „ujarzmił”.
Jak zwierzę.
Jak krnąbrnego ogiera
o cudnych, głębokich niczym bezdenne jeziora oczach.
Ale chyba nie chciał niczego wiedzieć.
Erwinowi spodobał się
ten jęk.
Bardzo mu się
spodobał. Twarz Leviego wykrzywiał jednak grymas. Nie zważając na zamiary
dowódcy, udaremniając tym samym jego plany odnośnie znęcania się nad jego
drugim sutkiem, zepchnął go z siebie i przylgnął do jego ust, dłońmi gładząc
jego tors.
Były zadziwiająco
gładkie i delikatne.
Zadziwiająco gładkie
i delikatne jak na dłonie żołnierza.
Zadziwiająco gładkie
i delikatne jak na dłonie splamione krwią.
Zadziwiająco gładkie
i delikatne jak na dłonie Potęgi Ludzkości.
Objął go kurczowo
ramionami i przyciągnął do siebie. Całował go, nawet nie patrząc, gdzie.
Widział, ale był na to wszystko ślepy.
Nie wiedział, że tak
potrafi.
Usta.
Twarz.
Szyja.
Klatka piersiowa.
Ramiona.
Dłonie.
Brzuch.
Oczy zaczęły
zachodzić mu mgłą. Oddech stał się płytszy, w uszach szumiała mu krew,
zagłuszając ciche pojękiwania kaprala.
Kilka ruchów, chwila
swoistej przepychanki a spodnie bruneta wylądowały na brzegu łóżka, by chwilę
później zsunąć się na podłogę.
Dowódca Erwin Smith
sam nie wiedział, co robił.
Sam nie wiedział, dlaczego to robił.
Kapral krzyknął
gardłowo. Blondyn spojrzał na niego z szerokim uśmiechem na ustach i znów
przesunął językiem po czubku jego penisa, by po chwili zacząć go ssać.
— Kurwa! — warknął
Levi i zagryzł wargę. Kurczowo wbił palce w skórę głowy blondyna, złapał pęk
jego złotych włosów, pociągnął za nie, przyciągając jego usta bliżej.
Żołnierz zakaszlał,
krztusząc się. Serce zabiło mu jeszcze szybciej, krew niemal wrzała w żyłach.
— Erwin, kurwa,
kurwa! — Zachęcony tymi słowami dowódca przyspieszył. Po chwili kapral krzyknął
przeciągle, mocniej wbił idealnie spiłowane paznokcie w skórę dowódcy, który
syknął. Jego usta wypełniła gorąca, lepka ciecz. Niemal od razu ją wypluł,
krzywiąc się przy tym lekko. Spojrzał na podwładnego. Leżał na pościeli, ciężko
dysząc, nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w sufit. Smith mógł przysiąc, że
słyszał szaleńcze bicie jego serca.
A może to było jego
własne serce…?
— Erwin,
popieprzeńcu… — jęknął, gdy zobaczył nad sobą jego rozpromienioną twarz.
***
Smith przebudził
się dość wcześnie. W ostatnim tygodniu miał straszne problemy ze wstawaniem na
czas, przez co często się spóźniał. Dzisiaj był podejrzanie wypoczęty i…
szczęśliwy…?
Podniósł
się do siadu, przeciągnął się i ziewnął. Kiedy jego ręka z głośnym „pac” opadła
na poduszkę obok, zauważył, że nikogo tam nie ma. Zaczął zaskoczony rozglądać
się po pokoju.
Siedział
na parapecie przy otwartym oknie. Wyglądał niczym anioł, ubrany jedynie w
rozpiętą, białą koszulę, która unosiła się przy każdym mocniejszym powiewie
wiatru.
Erwin
wstał z łóżka, powoli, leniwie. Czuł się tak błogo, a kołdra tak bardzo nie
chciała go wypuścić…
Kapral
nawet nie uraczył go spojrzeniem.
Był
bardzo zaabsorbowany czymś, co trzymał w dłoniach, powoli skubał i wyrzucał
przez okno na bruk dziedzińca.
Kiedy
Erwin podszedł bliżej zobaczył chmurę tytoniu, którą wiatr powoli niósł w
stronę różowiejącego horyzontu.
Smith
uśmiechnął się.
No, jestem wielką fanką Eruri, a to był chyba mój pierwszy fanfic z tym pairingiem. Nie ładnie tak zaniedbywać ulubieńców...
OdpowiedzUsuńMpże dlatego, że nie jestem zbytnią fanką fanficów? Owszem, są takie, o których nigdy nie zapomnę, górują one na liście specjalnej. Na fanfici leci też znacznie więcej ludzi.
Przez te słowa wcale nie krytykuję. Chcę jednak wyrazić pochlebstwo dla twoich one shotów, które emanują specyficznym klimatem i czuć od nich twój charakterystyczny styl, w którym wyczuwa się pewną dozę delikatności.
--
bytaasteful.blogspot.com
Mójeżu, zrobiłaś mi zjebany dzień. <3
UsuńNawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo ucieszył mnie Twój komć.
*rozpływa się*
Mogę wiedzieć, jak trafiłaś do tej otchłani internetów?