Zapach słońca
Autor: Kira
Beta: Amaterasu (tylko początek)
Liczba słów: 3858
Ostrzeżenia: yuri, miało być angstowo, ale nie wyszło, patolodżi
Kto
chce malować świat w barwnej postaci,
Niechaj
nie patrzy nigdy prosto w słońce.
Bo pamięć
rzeczy, które widział, straci,
Łzy
tylko w oczach zostaną piekące.
~Czesław Miłosz, „Słońce”
Z okazji urodzin...
Poznałyśmy się dokładnie rok
temu. Było to przyjemne, wrześniowe popołudnie. Ciepłe promienie słońca
przebijały się przez korony drzew. Delikatny wietrzyk strącał co słabiej trzymające
się na gałęziach czerwone, złote i zielonkawe jeszcze liście. Ziemia pełna była
ich poprzedników, którzy stracili chęć życia już wcześniej i gnili albo
usychali, głaskani przez soczysto zielone źdźbła trawy.
Park o tej porze dnia wypełniały okrzyki dzieci, to szukających kasztanów, karmiących wiewiórki, bawiących się w berka czy chowanego. Gdyby się bardziej przysłuchać, można byłoby usłyszeć nawet najświeższe historie i ploteczki z naszego miasta. Tamta, wiesz, słynna pani doktor z kardiologii podobno zdradza swojego męża z innym. Chyba się rozwiodą. Naprawdę? No tak, jej syn słyszał jak ta rozmawia z kochankiem i zapytał o to ojca. Wiesz, taki sześciolatek. Zaciekawiło go jakieś słowo i…
Park o tej porze dnia wypełniały okrzyki dzieci, to szukających kasztanów, karmiących wiewiórki, bawiących się w berka czy chowanego. Gdyby się bardziej przysłuchać, można byłoby usłyszeć nawet najświeższe historie i ploteczki z naszego miasta. Tamta, wiesz, słynna pani doktor z kardiologii podobno zdradza swojego męża z innym. Chyba się rozwiodą. Naprawdę? No tak, jej syn słyszał jak ta rozmawia z kochankiem i zapytał o to ojca. Wiesz, taki sześciolatek. Zaciekawiło go jakieś słowo i…
Matki uśmiechnięte od ucha do
ucha ganiły ganiające za szybko pociechy, kilka osób ubranych w dresy biegło
parkowymi uliczkami w nieznanym kierunku w rytm słyszalnej tylko dla nich
muzyki. Gdzieś dalej mężczyzna rzucał swojemu wesołemu, merdającemu ogonem
owczarkowi niemieckiemu patyka, a później próbował złapać psa, gdy zwierz nie
chciał mu go oddać.
Wszyscy coś robili, mieli jakiś
określony cel.
Tylko ja jedna tu nie
pasowałam.
Kroczyłam powoli jedną z
głównych alejek, patrząc na obracany w palcach listek, nucąc sobie coś pod
nosem. Podziwiałam jego kształt i zastanawiałam się, kiedy spadł z drzewa. I
czy jego kolor, taki lekko czerwonawy ze złotawymi koniuszkami, jest kwestią
przypadku czy może już dawno został ustalony, zakodowany?
Nagle usłyszałam, jak coś toczy
się w moją stronę. Popatrzyłam na dróżkę. Wyjątkowo brzydki kasztan leżał tuż
przy moich butach. Ukucnęłam i podniosłam go z ziemi. Był chropowaty i bardzo
szorstki w dotyku. Dużo wypustek na jego powierzchni sprawiało, że nie należał
do najpiękniejszych. Rozejrzałam się. Po drugiej stronie alejki, na
ciemnobrązowej ławce, tuż pod dębem siedziałaś Ty. Rozglądałaś się, jakbyś czegoś szukała. Ręce
miałaś wyciągnięte do przodu, smukłymi palcami dotykałaś bruku.
Czyżbyś szukała tego kasztana,
zastanowiłam się.
Nie, to przecież niedorzeczne!
Pewnie ktoś popchnął go butem, czy coś…
Ale może podejdę i zapytam czy
pomóc? Nie wygląda na kogoś, komu nie zależy na zaginionej rzeczy…
Westchnęłam głośno.
No dalej, podejdź zapytaj.
Przecież chyba nie pożre cię żywcem, co? I tak nie masz nic lepszego do roboty.
Z tak głębokim postanowieniem
ruszyłam w Twoją stronę . Stanęłam tuż obok ławki. Nie zdawałaś chyba sobie sprawy z mojej obecności i dalej
zgięta w pół gorliwie czegoś szukałaś.
— Em, przepraszam — odezwałam
się cicho. Jak oparzona podniosłaś się, usiadłaś na ławce i z płomiennym
rumieńcem na twarzy popatrzyłaś gdzieś w okolice mojego lewego ramienia.
— C-Coś się stało? — zająknęłaś
się. Pomyślałam, że masz bardzo
przyjemny głos. Taki dźwięczny, jakby stworzony do śpiewu.
— Chciałam zapytać tylko, czy
wszystko w porządku i… — W splecionych za plecami dłoniach obracałam kasztana.
Czułam pod opuszkami palców jego wypustki i chropowatą skórkę.
— O, to miłe… — Zamrugałaś powiekami spod okularów przeciwsłonecznych —
Właściwie to coś zgubiłam i nie mogę tego znaleźć — wyznałaś, wlepiając wzrok w
dróżkę.
— Chyba właśnie o to chodzi w
gubieniu jakiejś rzeczy. Że nie możemy jej znaleźć — zaśmiałam się. Jak już to
powiedziałam, ugryzłam się w język. Mogła uznać, że to z niej się nabijam.
Głupia! — A co to właściwie za rzecz? — zapytałam, aby jak najszybciej zmienić
temat.
— Znalazłam takiego ładnego
kasztana… Myślałam, że zabiorę go do domu, ale nagle wypadł mi z rąk.
W tej chwili, sama nie wiem
czemu, serce zabiło mi szybciej. Więc to jednak był ten kasztan! Czułam, jak
krew pulsuje mi w żyłach. Podniecona zaczęłam mówić trochę nazbyt głośno.
— Czy to ten kasztan? —
Wyciągnęłam go przed siebie na jednej dłoni
i Tobie pokazałam. Opuszkami palców
dotknęłaś go i uśmiechnęłaś się szeroko.
— Tak, to ten! — powiedziałaś
wyraźnie szczęśliwa. — Bardzo dziękuję —
dodałaś, gdy Ci go wręczyłam.
Tyle hałasu o jednego kasztana?
Wydawałaś się jednak
zachwycona, obracając nasionko w swych bladych dłoniach. Opuszkami przesuwałaś
po jego wypustkach, gładziłaś go, czasem zaciskałaś na nim dłoń, by po chwili
znów ją rozprostować.
Wydawałaś się wtedy taka
niewinna i… Urocza?
Co jednak zauważało się na
pierwszy rzut oka, byłaś po prostu piękna. Nie mówię tu o definicji piękna
określanej przez biuściastą, wyzywającą lafiryndę z toną tapety na twarzy.
Twoja uroda była delikatna, ale jednak Ty sama miałaś w sobie coś… Niezwykłego.
Ciemne, niemal czarne włosy związane w dobieranego koka opadały na Twoje lewe
ramię, spod przeciwsłonecznych okularów gdzieś w dal patrzyły niezwykle jasne,
błękitne oczy.
— Może usiądziesz? — zapytałaś
nagle.
— Właściwie to nie taki zły
pomysł. — Uśmiechnęłam się i zajęłam miejsce tuż obok Ciebie.
Wydawałaś się być naprawdę
inteligentna i błyskotliwa. Przegadałyśmy całe popołudnie. I wcale nie
rozmawiałyśmy tylko o sukienkach i makijażu. O chłopcach też nie. No… Może
trochę, ale tylko trochę o chłopcach.
Aż w końcu, gdy zaczęło się
powoli ściemniać, a my obie drżałyśmy z zimna, musiałyśmy się pożegnać.
Chciałam odprowadzić Cię do domu, lecz tylko zaprotestowałaś, twierdząc, że na
kogoś czekasz. Zaproponowałam, że poczekam z Tobą. Ty jednak pokręciłaś tylko głową
i kazałaś mi iść do domu, bo „mama będzie się o ciebie martwić”. Niechętnie
musiałam Ci przytaknąć. A tak chciałam spędzić z Tobą jeszcze tylko chwilę…
Pożegnałyśmy się i, gdy odchodziłam, patrzyłam
na Twoją sylwetkę siedzącą na ławce pod starym dębem.
***
Następnego dnia po prostu nie
mogłam znów tam nie przyjść. Chciałam znów usłyszeć Twój śpiewny głos, zobaczyć
Twoje zadziwiająco jasne, błękitne oczy.
Gdy tylko skończyłam lekcje,
pobiegłam do parku.
Serce waliło mi niczym ptak,
który kurczowo pragnie wydostać się z klatki.
To pewnie przez to, że biegnę,
wmawiałam sobie.
Tak bardzo chciałam znów Cię
spotkać, ujrzeć, porozmawiać.
Na widok pustej ławki moje
serce na chwilę przestało bić. Kilka setnych sekund później wznowiło swoje
działanie niemal dwa razy szybciej. Gdy rozglądałam się po parku, gdy biegłam
wśród alejki w poszukiwaniu Twojej sylwetki siedzącej na ławce, tłukło się o
żebra. Zwolniło, gdy ze spuszczoną głową wracałam główną ulicą do domu,
powłócząc nogami.
Zawiodłam się.
Jasne, że się nie umawiałyśmy,
nic nie ustalałyśmy. Przez cały czwartek żyłam nadzieją, że może przyjdziesz. W
końcu mówiłaś, że to Twoje ulubione miejsce, że często tu przychodzisz.
Nadzieja.
Jak to mówią, matka głupich.
I chyba mają racje.
***
Gdy wspięłam się w końcu na
czwarte piętro, miałam już niemała zadyszkę. Nie urodziłam się sportowcem i,
mimo że mieszkam w tym bloku od urodzenia, nie mogę się przyzwyczaić do
schodzenia i wchodzenia po tych głupich schodach co najmniej dwa razy dziennie.
Ah, gdyby tylko była tu winda…
Od progu mieszkania słychać
było krzyki bajkowych bohaterów, wydobywające się z głośników telewizora.
— Dobry! — krzyknęłam,
ściągając buty. Rzuciłam plecak na korytarz i powiesiłam kurtkę na wieszaku.
— Dobry, dobry! — odkrzyknęła
moja mama z kuchni. —Dzisiaj kurczak na obiad.
Kurczak.
Jedyna pozytywna rzecz
dzisiejszego dnia. Ostatnio kurczaka jadłam w zeszłą niedzielę i poniedziałek.
Właściwie tylko dlatego, bo ciocia przyjechała z wizytą, a następnego dnia po
prostu zostało.
Mmmm, kurczak.
— Hej, młody — powiedziałam,
mierzwiąc mojemu bratu włosy. Siedział w salonie na dywanie z oczami wlepionymi
w ekran telewizora, na którym jakiś chłopak wraz ze swoim magicznym psem
powalał na ziemię następnego wroga.
— Hej! — oburzył się , obrzucając
mnie pretensjonalnym spojrzeniem.
Uśmiechnęłam się słabo.
— Jak tam było w szkole? —
zapytała mama, wchodząc do pokoju i wycierając chude dłonie szmatką.
Zawsze była wyjątkowo szczupła,
żeby nie powiedzieć wychudzona. Cienie pod oczami w pełni spełniały swoje
zadanie, postarzając moją rodzicielkę o jakieś pięć lat.
Kasztanowe włosy tu i ówdzie
poprzetykane siwizną związane miała w luźny warkocz. Nie pamiętam, kiedy mama
ostatnio farbowała włosy. Na ogół nie miała na to za dużo czasu, ale przede
wszystkim chęci. Chyba lubiła swój naturalny kolor.
Zawsze uważałam ją za ładną.
Wszystkie te niedoskonałości spowodowane wysiłkiem i wiekiem nie odwracały
mojej uwagi od jej twarzy o delikatnych rysach, małego nosa, sporych oczu o
cudownym miodowym kolorze z długimi rzęsami i promiennego uśmiechu.
Niestety, nie odziedziczyłam
urody po matce. Każdy mówił, że jestem niemal identyczna jak ojciec. Nie mogę
ocenić, ile w tym prawdy, bo właściwie nie pamiętam, jak wyglądał. Kiedyś mama
pokazywała mi zdjęcia, później przestała. Nie wiem dlaczego. Może wie, że nam
ciężko i jeszcze bardziej boli ją to, że tata odszedł? Może.
Była zima. Mój ojciec wracał z
pracy do domu. Został po drodze bestialsko zamordowany dla pluszaka i paru
groszy. Miałam pięć lat, mój brat - trzy tygodnie.
Następnego dnia jego ciało
zostało znalezione w pobliskim parczku. Miejscu, gdzie rosły trzy drzewa na
krzyż, a przez które niemal codziennie przechodziłam na pobliski plac zabaw.
Mama popadła chyba wtedy w depresje. Siedziała całymi dniami w domu i patrzyła
w okno. Nie chciała spotykać się z koleżankami, mało się do nas odzywała, nie
odbierała telefonów... Jej jedyne czynności ograniczały się do wstawania przed
siódmą rano, robienia śniadania, sprzątania, gotowania obiadu, prania, jakiś
zakupów, na który chodziła niezbyt chętnie, znów sprzątania, karmienia brata i
usypiania. Dzień w dzień ten sam monotonny rytuał.
Pamiętam, jak któregoś dnia,
kiedy znów siedziała przy oknie martwym wzrokiem wpatrywała się w dzieci
bawiące się za oknem, podeszłam do niej i przytuliłam się do niej ze słowami
"Mamusiu, mamusiu, nie płacz". Chciała zaprotestować, ale nagle po
prostu się rozkleiła. Przez blisko piętnaście minut łkała, trzymając mnie w
ramionach.
Teraz pewnie myśli, że tego nie
pamiętam, że byłam za mała.
Ale ja nigdy tego nie zapomnę.
Bo to zapoczątkowało w niej rewolucję. Następnego dnia była już taka jak
zwykle, pogodna, uśmiechnięta, mająca motywację by żyć. Zaczęła szukać jakiejś
dorywczej pracy, opieki dla mojego brata. Chciała po prostu stanąć na nogi.
I stoi.
Nadal.
Mimo, że nie mamy zbyt dużo
pieniędzy, starcza na życie. Nie jest źle, przyzwyczailiśmy się.
Jestem z niej dumna. Naprawdę
dumna.
A ona jest dumna ze mnie.
Zawsze dobrze się uczyłam.
Często przychodziłam do domu z kolejnym dyplomem w ręce i szerokim uśmiechem na
ustach. Te moje małe i większe zwycięstwa zawsze sprawiały mi radość. Lubiłam
wiedzieć i pokazywać innym, że wiem. Może to trochę narcystyczne, ale tak
właśnie jest. Do teraz.
— Hm, nic szczególnego,
nauczycielka od matmy powiedziała mi dzisiaj o jakiejś olimpiadzie.
— I chcesz wziąć udział? —
zapytała z uśmiechem.
Mimo, że tak często wszędzie
się udzielałam, tak często coś wygrywałam, mama zawsze zdawała się pękać z
dumy. Gdy tylko wracałam z kolejnego konkursu, czekały na mnie naleśniki z
jabłkiem i bitą śmietaną. Mama wiedziała, że je uwielbiam.
To też zawsze motywowało mnie
by być lepszą i lepszą.
— Chciałabym, nawet bardzo.
Tyle, że jest płatna.
— Ah.
Spojrzałam na nią ukradkiem.
Nadal wycierała dłonie kuchenną szmatką mimo, że były już dawno suche.
— Dużo?
Pokręciłam głową.
— Parę groszy.
Westchnęła.
— Dobrze, do kiedy masz
wpłacić?
— Do wtorku.
Przytaknęła.
— A teraz panie i panowie, do
kuchni proszę na obiad! — powiedziała z uśmiechem na ustach.
Mój brat niechętnie oderwał
oczy od ekranu telewizora i powłóczył nogami do kuchni.
Wstałam z kanapy, na której
siedziałam i chciałam ruszyć do kuchni. Gdy przechodziłam przez drzwi, w progu
zatrzymała mnie mama, dotykając dłonią mojego ramienia. Biało-niebieską szmatkę
kuchenną w gąski miała przerzuconą przez ramię.
Popatrzyłam na nią zdziwiona.
— Coś się stało? — zapytała z
poważną miną.
— Co? Nie. Czemu pytasz?
— Wróciłaś ze szkoły wcześniej,
jakaś przygnębiona jesteś. Martwię się.
— Naprawdę nie masz o co.
Odwołali nam zajęcia dodatkowe z matmy.
— To nie tłumaczy, dlaczego
jesteś dziwnie posępna.
— Wcale nie jestem — żachnęłam
się.
Popatrzyła na mnie wymownie.
— Maamoo — jęknęłam. — Naprawdę
nic mi nie jest, mogę już iść?
— Heej, gdzie jesteście, ja tu
z głodu umieram! — krzyknął mój brat z kuchni.
— Już idziemy! — odparłam.
Moja matka zlustrowała mnie raz
jeszcze spojrzeniem, westchnęła głośno i weszła na korytarz.
***
— O! Hej! — zawołałam, udając
zdziwienie.
Podniosłaś wzrok i utkwiłaś go
w, jak mi się zdawało, moim nosie.
— Ah, to ty — powiedziałaś,
najwyraźniej przypominając mnie sobie.
Był wtorek. Tuż po szkole znowu
udałam się do parku. Miałam jeszcze nikły promyk nadziei, że może jednak Cię
spotkam. Na poprzednich próbach się zawiodłam – a od naszego spotkania
przychodziłam do parku codziennie, w tygodniu po szkole, a później jeszcze w
sobotę i niedziele. Mówiłam mamie, że idę na spacer, a gdy proponowała, że mogą
wybrać się ze mną, stwierdzałam, że albo się z kimś umówiłam, albo po prostu
chcę być sama.
— Byłam tutaj i w czwartek, i
piątek, i weekend, wczoraj też, ale Cię tu nie spotkałam.
Gestem dłoni wskazałaś na
ławkę, więc usiadłam tuż obok Ciebie.
— Przychodzę tu tylko czasami,
mimo, że chciałabym częściej. Ale niestety, nie mam zbytnio czasu.
— Ah.
— Sama rozumiesz, szkoła. —
Wywróciłaś w teatralnym geście oczami.
— Rozumiem Cię. — Uśmiechnęłam
się. — Em, może chciałabyś się przejść? — zaproponowałam.
Dzień był wyjątkowo ładny.
Wczoraj trochę padało, ale dzisiaj świeciło już blade, bo jesienne, ale zawsze
jakieś, słońce.
— Wiesz, wolałabym zostać na
ławce…— powiedziałaś cicho.
Zlustrowałam Cię spojrzeniem i
wzruszyłam tylko ramionami.
— Opowiadaj — zachęciłaś — Jak
tam weekend?
***
— Boże Święty, co się stało? —
zapytałam przejęta.
— Boję się —odpowiedział mi
Twój głos z drugiej strony słuchawki.
— Czego się boisz?
— Burzy.
Spojrzałam w stronę okna. Niebo
zasnute było puchatymi jak małe baranki chmurami o kolorze jasnego popiołu.
— Naprawdę myślisz, że będzie burza? — zapytałam z powątpiewaniem
w głosie.
— Ja to po prostu wiem —
odparłaś. — Przyjdziesz?
Westchnęłam głośno. Mimo, że
znałyśmy się trochę mniej niż rok, a chodziłyśmy ze sobą od czterech miesięcy,
nigdy nie byłam u Ciebie w domu. A Ty gościłaś u mnie stosunkowo często. Nie
mogłam tego zrozumieć.
— Eh… Przyjdę.
— Dziękuję — odpowiedziałaś
słodkim głosem. Wyobraziłam sobie, jak się uśmiechasz i automatycznie kąciku
mych ust również uniosły się ku górze.
— Wiesz, że nie znam Twojego
adresu, prawda? — zapytałam.
— Wiem, wiem, wyślę ci mapę na
maila, może być?
— Ale jak się zgubię, to będzie
tylko Twoja wina — mruknęłam pod nosem.
— Kocham cię! — powiedziałaś
wesoło i rozłączyłaś się.
Odetchnęłam głośno i wyciągnęłam
z szafy torbę. Włożyłam do niej ubranie na jutro, bieliznę, poduszkę, pluszaka.
Włączyłam komputer i weszłam na
pocztę internetową. Pobrałam najnowszego maila i otworzyłam załącznik. Mapa
była narysowana starannie kredkami i opatrzona kilkoma adnotacjami. Wydawała
się zabawna, jakby zrobiona specjalnie z myślą o dzieciach. Wydrukowałam ją ,
złożyłam na tyle, aby zmieściła się do kieszeni i wyłączyłam komputer.
Z łazienki wzięłam kosmetyczkę
i ją także umieściłam w moim niewielkim bagażu. Zarzuciłam torbę na ramię i
wyszłam na korytarz.
Mama siedziała w salonie,
oglądając telewizję. Gdy usłyszała, że idę, wstała z fotela i oparła się o
framugę drzwi.
— A ty, gdzie się wybierasz,
młoda damo? — zapytała z udawaną pretensją w głosie.
— Do koleżanki na noc. —
Wyszczerzyłam zęby. Dobrze wiedziała, o kim mówiłam.
— Pozdrów ją. — Uśmiechnęła się. W kącikach
jej ust pojawiły się urocze zmarszczki.
— Pozdrowię — potwierdziłam,
kończąc wiązać buty.
— Dobranoc, mamo, do jutra —
powiedziałam, pocałowałam ją w policzek i wyszłam z domu.
***
Jechałam rowerem obrzeżami
miasta. W dłoniach trzymałam mapę, szukając odpowiedniego punktu, który
pozwoliłby mi się zorientować, gdzie jestem.
Moja mama nie wie o tym, że
jestem inna.
Do czasu, gdy poznałam Ciebie
nie miałam pojęcia, że taka jestem.
Na początku nie potrafiłam się
tym pogodzić, nie mogłam zrozumieć dlaczego to musiałam być ja, dlaczego nie
możesz być dla mnie tylko przyjaciółką.
Ale kiedy okazało się, że Ty
też jesteś wyjątkowa, że podzielasz moje uczucia, wszystkie moja obawy prysnęły
jak bańka mydlana.
Byłam po prostu zbyt
szczęśliwa, by się tym martwić.
Co z tego, że to inne,
niemoralne, niezgodne z Bogiem, w którego wierzę.
Ważne, że dzięki Tobie mogę być
taka szczęśliwa.
Minęłam sklepik na rogu i
skręciłam w lewo, jak podpowiadała mapa.
***
Kiedy stanęłam przed sporym
domkiem jednorodzinnym z ogromnym ogrodem, niemal mnie wmurowało. Z początku
myślałam, że zabłądziłam, ale kiedy zobaczyłam Ciebie siedzącą na schodkach
chyba musiałam uwierzyć.
— Bramka jest otwarta. —
powiedziałaś, wstając.
Weszłam na teren posesji,
rozglądając się zaskoczona.
Wiedziałam, że chodzisz do
prywatnej szkoły i na pewno nie należysz do ludzi średnio majętnych, ale nigdy
nie spodziewałam się, że mieszkasz w miejscu takim jak to.
Nim zdążyłam się zorientować,
stałaś tuż przy mnie. Wyciągnęłaś dłoń i smukłymi palcami schwyciłaś rękaw
mojej kurtki.
— Chodź, zrobiłam nam tosty. —
Wciągnęłaś do środka z uśmiechem wymalowanym na ustach.
— Diego! — zawołałaś, prowadząc
mnie do kuchni.
Kształt leżący na włochatym
dywaniku koło kanapy w salonie drgnął i uniósł łeb. Spojrzał najpierw na swoją
właścicielkę, a później na mnie. Niemal natychmiast, gdy zrozumiał, że chyba
jeszcze mnie nie zna podniósł się i pobiegł w naszym kierunku. Zaczął mnie
obwąchiwać.
— Hej, już starczy —
powiedziałam, śmiejąc się.
Pies obrzucił mnie nieufnym
spojrzeniem i pociągnął kilka razy nosem.
— Diego! — ofuknęła psa jego
właścicielka. — Nie wolno dręczyć gości.
Pies niemal natychmiast
przestał mnie molestować i ze spuszczoną głową położył się na ziemi.
***
Siedziałam na łóżku u Ciebie w
pokoju, uważnie się rozglądając. Jedną dłonią przeczesywałam Twoje długie,
kruczoczarne włosy, druga leżała na pościeli palcami spleciona z Twoją.
— Rodzice naprawdę się
postarali — powiedziałam szeptem.
— Hm? — mruknęłaś wyrwana z
letargu.
— Zrobili to wszystko
specjalnie dla Ciebie…
— A , no tak… Bardzo mi to
pomogło się przystosować. Chociaż w swoim pokoju byłam w miarę pełnosprawna.
Ściany pomalowane były jasnym,
piaskowym kolorem. Jedna z nich, ta, o którą teraz się opierałam pokryta była materiałami
tak różnego pochodzenia i o całkiem odmiennej powierzchni – gładkie tkaniny,
futrzany kawałek dywanu, nawet siateczka z kolorowych nitek, a w innym miejscu
poprzyklejane do kawałka tektury kolorowe minerały. Na podłodze zaś ułożone
były okrągłe wykładziny. Każda z nich prowadziła do innego miejsca w pokoju, w
dotyku była całkowicie inna i miała swój własny kolor.
Na biurku, tuż pod oknem stał
komputer, maszyna do pisania. Wokół powieszone były kartki z Twoimi rysunkami.
Na początku czułam się u Ciebie
naprawdę nieswojo. Porównywałam swój dom z Twoim i robiło mi się odrobinę
przykro. Mimo, że kazałaś mi się tu czuć jak u siebie dalej bałam się czegokolwiek
dotykać, byle tylko niczego nie zepsuć. Oczywiście z zaciekawieniem oglądałam
różne rzeczy, ale utrzymywałam dystans co najmniej dwóch kroków.
Do tego Diego chyba mi nie
zaufał. Chodził za mną wszędzie i wpatrywał się we mnie uważnie tymi swoimi mądrymi,
brązowymi ślepiami. Wydawało mi się, że był szczególnie niezadowolony, kiedy
Cię dotykałam.
A potężny owczarek niemiecki,
który patrzy na ciebie z kompletnym brakiem zaufania nie wróży nic dobrego.
Szczególnie jeśli uwaliła się
na tobie jego ukochana właścicielka.
Odetchnęłam głośno, mimowolnie.
I wtedy nagle zerwałaś się, by
usiąść na łóżku. Przestraszyłam się, bo myślałam, że coś się stało.
— Pamiętasz, jak mówiłaś, że
chciałabyś zobaczyć, jak to jest? — mówiłaś podniecona.
Ostrożnie skinęłam głową.
Wstałaś i ruszyłaś w kierunku
komody. Otworzyłaś pierwszą szufladę, wyciągnęłaś coś, by zaraz schować to za
plecami.
— Nie podglądaj — powiedziałaś
surowym głosem.
Zamknęłam oczy. Słyszałam Twoje
kroki, czułam, jak siadasz obok mnie na łóżku.
— Odwróć się — szepnęłaś.
Nawet do głowy mi nie wpadło,
żeby się z Tobą kłócić.
Poczułam, jak zawiązujesz mi
coś wokół głowy. Chciałam zaprotestować, ale uciszyłaś mnie tylko krótkim
„Csssi”.
— Otwórz oczy.
Zrobiłam to, ale nadal widziałam
tylko ciemność.
— Skąd masz opaskę na oczy? —
zapytałam zaskoczona. Ciemny materiał pachniał kobietą. Ciężko mi powiedzieć,
dlaczego tak mi się wydawało. Po prostu, przesiąknięty był dziwnie słodką
wonią. Jak apaszka mamy.
— Jak byłam mała było mi bardzo
smutno, że jestem inna, gorsza… — wyszeptałaś — Dlatego, gdy wracałam do domu
ze szkoły, zakładali te opaski na oczy. Wtedy wszyscy jednakowo „niewidomi”
graliśmy w coś wspólnie.
— Ah… — wyszeptałam.
— A teraz cicho bądź i chodź. —
Chwyciłaś mnie za rękę i pociągnęłaś.
— Co? Gdzie idziemy?
— Zobaczysz.
***
Jęknęłam cicho, gdy Twoje
dłonie pozbawiały mnie ostatniej części bielizny. Na twarzy czułam twoje
wilgotne włosy, które cały czas muskały moją szyję.
Twój dotyk, zapach Twojej
skóry, usta dotykające moich z szaleństwem i pasją – to wszystko sprawiało, że
byłam bliska szaleństwa.
Moje ręce zawędrowały na Twoje
plecy, by przyciągnąć Twoje ciało jeszcze bliżej mnie. Pragnęłam Cię i byłam
świadoma, że tylko jedna rzecz pozwoli mi ukoić moje żądze.
Ty.
Kiedy oderwałam się od twoich
warg i powędrowałam na szyję, tym razem Ty wydałaś siebie przeciągły dźwięk.
Tak bardzo chciałam zobaczyć
Twoje błyszczące oczy, patrzące w cały czas w jeden, ten sam punkt, Twoje
policzki, teraz pewnie czerwone od panującego w pokoju gorąca.
Chciałam widzieć jak drżysz ze
strachu przed szalejącą za oknami burzą.
Ale nie mogłam.
Widziałam jedynie materiał
czarnej opaski na oczy.
Obie wiedziałyśmy, że ten dzień
kiedyś nadejdzie.
I stało się. Całkowicie
przypadkiem Twoi rodzice wyjechali, opiekunka była chora, zaprosiłaś mnie.
Zupełnie niechcący Cię wtedy dotknęłam.
I lawina namiętności zwaliła
nam się na głowy.
W tę sierpniową, parną noc.
Zagryzłam wargę niemal do krwi,
kiedy Twoje usta zsuwały się niżej i niżej. Z szyi, przez piersi, brzuch.
Niżej, niżej, niżej.
Jęknęłam, kiedy poczułam Twój
język pomiędzy moimi udami. A może już wcześniej jęczałam, tylko teraz dopiero
zdałam sobie z tego sprawę?
— Cssi, nic nie mów —
wyszeptałaś w odpowiedzi. W odpowiedzi na co?
Na to, że błagałam o więcej,
czy że prosiłam Cię, byś w końcu przestała się mną bawić?
Nie pamiętam, szczerze mówiąc.
W pewnym momencie byłaś już tak
blisko. Ale cofnęłaś się znów do moich ust.
Z przejęciem, ale z nieukrywanym
niezadowoleniem oddałam któryś z kolei pocałunek.
Czułam Twój język ocierający
się o mój w szalonym tańcu.
To była bardziej samba, cza-cza
czy może tango?
— Proszę… — wyjęczałam do
Twoich warg.
Mimo, że nic nie powiedziałaś,
miałam wrażenie, że się uśmiechnęłaś.
Znów zsunęłaś się niżej, by
opuszkami przebiec po skórze na moim brzuchu.
Nie wiem, co było później.
Pamiętam, jedynie, że
krzyczałam Twoje imię, gdy poruszałaś palcami.
Pamiętam, że słyszałam nasze
przyspieszone oddechy, które zlewały się w jeden dźwięk z cicho szumiącymi
kroplami deszczu za oknem.
I pamiętam jeszcze, że czułam
słone krople płynące po Twoich policzkach.
***
— Była jeszcze taka młoda… Więc
dlaczego? — zapytała mnie Twoja mama.
Siedziałam na fotelu otępiała.
— Naprawdę nic nie dało się
zrobić?
Kobieta pokręciła głową. Nie
wyglądała choć trochę jak Ty. Całkiem inne rysy twarzy, piwne oczy, kasztanowe
włosy.
— Kiedy przyjechaliśmy do
szpitala od razu zaczęli szukać dawcy. Miała bardzo rzadką grupę krwi, trochę
to zajęło. Kiedy ją znaleźli, przestała już walczyć. Nie wiem, dlaczego. Była
nadzieja. Wystarczyło, żeby przetrwała tylko jeden dzień, a ona… — urwała.
— Rozumiem… — wyszeptałam po
chwili. Zasępiona. Oszołomiona. Pusta.
— Byłyście przyjaciółkami,
prawda? — zapytała ze łzami cieknącymi po policzkach.
— Tak. Nawet nie wie pani jak
bliskimi…
— Przyjdziesz na jej pogrzeb?
— Oczywiście, jak mogłabym tego
nie zrobić.
Cisza, która wypełniła pokój
była dziwnie ciężka i niezręczna.
— Ucieszyłaby się — powiedziała
w końcu. — Wiesz, wiele mi o tobie
opowiadała.
— Naprawdę?
— Tak, mówiła, że pozwoliłaś
jej poczuć, jak to jest żyć. Żałowała, że cię z nią wtedy nie było.
Cały czas siedziałam, gapiąc
się tępo w swoje stopy.
Jak mogłaś, przebiegało mi
przez myśl.
Jak mogłaś mnie zostawić.
Jak mogłaś przestać walczyć.
Akurat teraz.
Jak mogłaś…
— Jest już trochę późno —
powiedziałam, patrząc za okno. — Chyba
powinnam już iść.
Chciałam uniknąć patrzenia na
Twoją matkę. Na ból w jej oczach, na zapadnięte policzki, na bladą jak papier twarz.
Chciałam jak najszybciej stąd
wyjść.
— Rozumiem… Może cię odwiozę?
Popatrzyłam w bok. Diego, który
leżał teraz na włochatym dywaniku z położonymi smętnie uszami, nawet nie
przyszedł się ze mną przywitać. Nie nadzorował mnie. Nie pilnował.
— Nie trzeba, naprawdę, dam
sobie radę.
Chyba po prostu nie miał po co.
Jego właścicielka już nie
potrzebowała ochrony.
— Na pewno?
— Na pewno, bardzo dziękuję.
Założyłam buty, kurtkę,
podziękowałam Twojej mamie i wyszłam.
Wyszłam i zaślepiona łzami
starałam się wyjść z terenu posesji.
Wyszłam ze świadomością, że już
nigdy tu nie wrócę.
Wsiadłam na rower i gdy tylko
wyjechałam na sąsiednią ulicę, krzyknęłam na cały głos w ciemną, zimną,
wrześniową noc.
Taki zimną i ciemną, jakie
stało się moje serce.
Dlaczego? Dlaczego przestałaś
walczyć? Białaczkę da się pokonać. Nawet tak gwałtowną jak Twoja.
Dlaczego?
Dlaczego teraz?
Chciałaś, abym Cię znienawidziła?
Tak?
Bo cały czas jestem tego
bliska.
Nawet teraz, leżąc na łóżku u
siebie pokoju, bawiąc się czarną opaską na oczy, chciałbym.
Gdybym Ci to powiedziała,
pewnie byś się ze mnie śmiała.
Ale…
Całym sercem chciałabym Cię
nienawidzić.
Wiesz?
Chyba jednak za bardzo Cię kocham.
***
W sumie chyba warto zacząć od najstarszych pierdół. Pomysł na opowiadanie powstał już jakiś czas temu, ale do realizacji przystąpiłam dopiero w okolicach marca. Ot, taki spóźniony prezent urodzinowy dla kolegi.
Jestem niczym bomba, snuję się, wzdycham, śmieję jak na haju, zagryzam szczękę z całej siły, żeby tylko nie wybuchnąć, bo jestem tak nabuzowana. Wkurzona niczym.
OdpowiedzUsuńTo było tak delikatne, przepiękne, że wyobraziłam sobie wiosenny dzień, że nie ma nikogo przy mnie i mam swój święty spokój. Teraz mnie tylko bolą mnie ręce, co jest oznaką wypalonej furii.
One shot mnie odprężył, na moment zupełnie zapomniałam o otaczającym mnie świecie, mam go szczerze dosyć. Kiedy przeczytałam ostatnią linijkę wszystko się nagle wyostrzyło i wprowadziło mnie w stan głębokiej melancholii.
Uwielbiam czasem wkroczyć w świat delikatności, tej słodko-gorzkiej, która nas uwodzi po czym brutalnie odpycha.
--
bytaasteful.blogspot.com
Opowiadanie naprawdę świetne. D:
OdpowiedzUsuńNiezbyt przesłodzone, chociaż nieco słodyczy dostarcza, ale nie w nadmiarze. Na końcówce nawet się popłakałem. Nie spodziewałem się, że właśnie tak to się skończy. Oczekiwałem jakiegoś kolejnego happy endu, które są dosyć charakterystyczne dla spotykanych przeze mnie one shotów w ostatnim czasie.
Z reguły nie czytam opowiadań yuri, ale to niezmiernie mi się spodobało~.
/Horse