sobota, 23 sierpnia 2014

Zapach słońca

Zapach słońca


 Autor: Kira
Beta: Amaterasu (tylko początek)
Liczba słów: 3858
Ostrzeżenia: yuri, miało być angstowo, ale nie wyszło, patolodżi


Kto chce malować świat w barwnej postaci,
Niechaj nie patrzy nigdy prosto w słońce.
Bo pamięć rzeczy, które widział, straci,
Łzy tylko w oczach zostaną piekące.
~Czesław Miłosz, „Słońce”

 Z okazji urodzin...


Poznałyśmy się dokładnie rok temu. Było to przyjemne, wrześniowe popołudnie. Ciepłe promienie słońca przebijały się przez korony drzew. Delikatny wietrzyk strącał co słabiej trzymające się na gałęziach czerwone, złote i zielonkawe jeszcze liście. Ziemia pełna była ich poprzedników, którzy stracili chęć życia już wcześniej i gnili albo usychali, głaskani przez soczysto zielone źdźbła trawy.
Park o tej porze dnia wypełniały okrzyki dzieci, to szukających kasztanów, karmiących wiewiórki, bawiących się w berka czy chowanego. Gdyby się bardziej przysłuchać, można byłoby usłyszeć nawet najświeższe historie i ploteczki z naszego miasta. Tamta, wiesz, słynna pani doktor z kardiologii podobno zdradza swojego męża z innym. Chyba się rozwiodą. Naprawdę? No tak, jej syn słyszał jak ta rozmawia z kochankiem i zapytał o to ojca. Wiesz, taki sześciolatek. Zaciekawiło go jakieś słowo i…
Matki uśmiechnięte od ucha do ucha ganiły ganiające za szybko pociechy, kilka osób ubranych w dresy biegło parkowymi uliczkami w nieznanym kierunku w rytm słyszalnej tylko dla nich muzyki. Gdzieś dalej mężczyzna rzucał swojemu wesołemu, merdającemu ogonem owczarkowi niemieckiemu patyka, a później próbował złapać psa, gdy zwierz nie chciał mu go oddać.
Wszyscy coś robili, mieli jakiś określony cel.
Tylko ja jedna tu nie pasowałam.
Kroczyłam powoli jedną z głównych alejek, patrząc na obracany w palcach listek, nucąc sobie coś pod nosem. Podziwiałam jego kształt i zastanawiałam się, kiedy spadł z drzewa. I czy jego kolor, taki lekko czerwonawy ze złotawymi koniuszkami, jest kwestią przypadku czy może już dawno został ustalony, zakodowany?
Nagle usłyszałam, jak coś toczy się w moją stronę. Popatrzyłam na dróżkę. Wyjątkowo brzydki kasztan leżał tuż przy moich butach. Ukucnęłam i podniosłam go z ziemi. Był chropowaty i bardzo szorstki w dotyku. Dużo wypustek na jego powierzchni sprawiało, że nie należał do najpiękniejszych. Rozejrzałam się. Po drugiej stronie alejki, na ciemnobrązowej ławce, tuż pod dębem siedziałaś Ty.  Rozglądałaś się, jakbyś czegoś szukała. Ręce miałaś wyciągnięte do przodu, smukłymi palcami dotykałaś bruku.
Czyżbyś szukała tego kasztana, zastanowiłam się.
Nie, to przecież niedorzeczne! Pewnie ktoś popchnął go butem, czy coś…
Ale może podejdę i zapytam czy pomóc? Nie wygląda na kogoś, komu nie zależy na zaginionej rzeczy…
Westchnęłam głośno.
No dalej, podejdź zapytaj. Przecież chyba nie pożre cię żywcem, co? I tak nie masz nic lepszego do roboty.
Z tak głębokim postanowieniem ruszyłam w Twoją stronę . Stanęłam tuż obok ławki. Nie zdawałaś  chyba sobie sprawy z mojej obecności i dalej zgięta w pół gorliwie czegoś szukałaś.
— Em, przepraszam — odezwałam się cicho. Jak oparzona podniosłaś się, usiadłaś na ławce i z płomiennym rumieńcem na twarzy popatrzyłaś gdzieś w okolice mojego lewego ramienia.
— C-Coś się stało? — zająknęłaś się.  Pomyślałam, że masz bardzo przyjemny głos. Taki dźwięczny, jakby stworzony do śpiewu.
— Chciałam zapytać tylko, czy wszystko w porządku i… — W splecionych za plecami dłoniach obracałam kasztana. Czułam pod opuszkami palców jego wypustki i chropowatą skórkę.
— O, to miłe… — Zamrugałaś  powiekami spod okularów przeciwsłonecznych — Właściwie to coś zgubiłam i nie mogę tego znaleźć — wyznałaś, wlepiając wzrok w dróżkę.
— Chyba właśnie o to chodzi w gubieniu jakiejś rzeczy. Że nie możemy jej znaleźć — zaśmiałam się. Jak już to powiedziałam, ugryzłam się w język. Mogła uznać, że to z niej się nabijam. Głupia! — A co to właściwie za rzecz? — zapytałam, aby jak najszybciej zmienić temat.
— Znalazłam takiego ładnego kasztana… Myślałam, że zabiorę go do domu, ale nagle wypadł mi z rąk.
W tej chwili, sama nie wiem czemu, serce zabiło mi szybciej. Więc to jednak był ten kasztan! Czułam, jak krew pulsuje mi w żyłach. Podniecona zaczęłam mówić trochę nazbyt głośno.
— Czy to ten kasztan? — Wyciągnęłam go przed siebie na jednej dłoni  i Tobie  pokazałam. Opuszkami palców dotknęłaś go i uśmiechnęłaś się szeroko.
— Tak, to ten! — powiedziałaś wyraźnie szczęśliwa.  — Bardzo dziękuję — dodałaś, gdy Ci go wręczyłam.
Tyle hałasu o jednego kasztana?
Wydawałaś się jednak zachwycona, obracając nasionko w swych bladych dłoniach. Opuszkami przesuwałaś po jego wypustkach, gładziłaś go, czasem zaciskałaś na nim dłoń, by po chwili znów ją rozprostować.
Wydawałaś się wtedy taka niewinna i… Urocza?
Co jednak zauważało się na pierwszy rzut oka, byłaś po prostu piękna. Nie mówię tu o definicji piękna określanej przez biuściastą, wyzywającą lafiryndę z toną tapety na twarzy. Twoja uroda była delikatna, ale jednak Ty sama miałaś w sobie coś… Niezwykłego. Ciemne, niemal czarne włosy związane w dobieranego koka opadały na Twoje lewe ramię, spod przeciwsłonecznych okularów gdzieś w dal patrzyły niezwykle jasne, błękitne oczy.
— Może usiądziesz? — zapytałaś nagle.
— Właściwie to nie taki zły pomysł. — Uśmiechnęłam się i zajęłam miejsce tuż obok Ciebie.
Wydawałaś się być naprawdę inteligentna i błyskotliwa. Przegadałyśmy całe popołudnie. I wcale nie rozmawiałyśmy tylko o sukienkach i makijażu. O chłopcach też nie. No… Może trochę, ale tylko trochę o chłopcach.
Aż w końcu, gdy zaczęło się powoli ściemniać, a my obie drżałyśmy z zimna, musiałyśmy się pożegnać. Chciałam odprowadzić Cię do domu, lecz tylko zaprotestowałaś, twierdząc, że na kogoś czekasz. Zaproponowałam, że poczekam z Tobą. Ty jednak pokręciłaś tylko głową i kazałaś mi iść do domu, bo „mama będzie się o ciebie martwić”. Niechętnie musiałam Ci przytaknąć. A tak chciałam spędzić z Tobą jeszcze tylko chwilę…
 Pożegnałyśmy się i, gdy odchodziłam, patrzyłam na Twoją sylwetkę siedzącą na ławce pod starym dębem.
***
Następnego dnia po prostu nie mogłam znów tam nie przyjść. Chciałam znów usłyszeć Twój śpiewny głos, zobaczyć Twoje zadziwiająco jasne, błękitne oczy.
Gdy tylko skończyłam lekcje, pobiegłam do parku.
Serce waliło mi niczym ptak, który kurczowo pragnie wydostać się z klatki.
To pewnie przez to, że biegnę, wmawiałam sobie.
Tak bardzo chciałam znów Cię spotkać, ujrzeć, porozmawiać.
Na widok pustej ławki moje serce na chwilę przestało bić. Kilka setnych sekund później wznowiło swoje działanie niemal dwa razy szybciej. Gdy rozglądałam się po parku, gdy biegłam wśród alejki w poszukiwaniu Twojej sylwetki siedzącej na ławce, tłukło się o żebra. Zwolniło, gdy ze spuszczoną głową wracałam główną ulicą do domu, powłócząc nogami.
Zawiodłam się.
Jasne, że się nie umawiałyśmy, nic nie ustalałyśmy. Przez cały czwartek żyłam nadzieją, że może przyjdziesz. W końcu mówiłaś, że to Twoje ulubione miejsce, że często tu przychodzisz.
Nadzieja.
Jak to mówią, matka głupich.
I chyba mają racje.
***
Gdy wspięłam się w końcu na czwarte piętro, miałam już niemała zadyszkę. Nie urodziłam się sportowcem i, mimo że mieszkam w tym bloku od urodzenia, nie mogę się przyzwyczaić do schodzenia i wchodzenia po tych głupich schodach co najmniej dwa razy dziennie.
Ah, gdyby tylko była tu winda…
Od progu mieszkania słychać było krzyki bajkowych bohaterów, wydobywające się z głośników telewizora.
— Dobry! — krzyknęłam, ściągając buty. Rzuciłam plecak na korytarz i powiesiłam kurtkę na wieszaku.
— Dobry, dobry! — odkrzyknęła moja mama z kuchni. —Dzisiaj kurczak na obiad.
Kurczak.
Jedyna pozytywna rzecz dzisiejszego dnia. Ostatnio kurczaka jadłam w zeszłą niedzielę i poniedziałek. Właściwie tylko dlatego, bo ciocia przyjechała z wizytą, a następnego dnia po prostu zostało.
Mmmm, kurczak.
— Hej, młody — powiedziałam, mierzwiąc mojemu bratu włosy. Siedział w salonie na dywanie z oczami wlepionymi w ekran telewizora, na którym jakiś chłopak wraz ze swoim magicznym psem powalał na ziemię następnego wroga.
— Hej! — oburzył się , obrzucając mnie pretensjonalnym spojrzeniem.
Uśmiechnęłam się słabo.
— Jak tam było w szkole? — zapytała mama, wchodząc do pokoju i wycierając chude dłonie szmatką.
Zawsze była wyjątkowo szczupła, żeby nie powiedzieć wychudzona. Cienie pod oczami w pełni spełniały swoje zadanie, postarzając moją rodzicielkę o jakieś pięć lat.
Kasztanowe włosy tu i ówdzie poprzetykane siwizną związane miała w luźny warkocz. Nie pamiętam, kiedy mama ostatnio farbowała włosy. Na ogół nie miała na to za dużo czasu, ale przede wszystkim chęci. Chyba lubiła swój naturalny kolor.
Zawsze uważałam ją za ładną. Wszystkie te niedoskonałości spowodowane wysiłkiem i wiekiem nie odwracały mojej uwagi od jej twarzy o delikatnych rysach, małego nosa, sporych oczu o cudownym miodowym kolorze z długimi rzęsami i promiennego uśmiechu.
Niestety, nie odziedziczyłam urody po matce. Każdy mówił, że jestem niemal identyczna jak ojciec. Nie mogę ocenić, ile w tym prawdy, bo właściwie nie pamiętam, jak wyglądał. Kiedyś mama pokazywała mi zdjęcia, później przestała. Nie wiem dlaczego. Może wie, że nam ciężko i jeszcze bardziej boli ją to, że tata odszedł? Może.
Była zima. Mój ojciec wracał z pracy do domu. Został po drodze bestialsko zamordowany dla pluszaka i paru groszy. Miałam pięć lat, mój brat - trzy tygodnie.
Następnego dnia jego ciało zostało znalezione w pobliskim parczku. Miejscu, gdzie rosły trzy drzewa na krzyż, a przez które niemal codziennie przechodziłam na pobliski plac zabaw. Mama popadła chyba wtedy w depresje. Siedziała całymi dniami w domu i patrzyła w okno. Nie chciała spotykać się z koleżankami, mało się do nas odzywała, nie odbierała telefonów... Jej jedyne czynności ograniczały się do wstawania przed siódmą rano, robienia śniadania, sprzątania, gotowania obiadu, prania, jakiś zakupów, na który chodziła niezbyt chętnie, znów sprzątania, karmienia brata i usypiania. Dzień w dzień ten sam monotonny rytuał.
Pamiętam, jak któregoś dnia, kiedy znów siedziała przy oknie martwym wzrokiem wpatrywała się w dzieci bawiące się za oknem, podeszłam do niej i przytuliłam się do niej ze słowami "Mamusiu, mamusiu, nie płacz". Chciała zaprotestować, ale nagle po prostu się rozkleiła. Przez blisko piętnaście minut łkała, trzymając mnie w ramionach.
Teraz pewnie myśli, że tego nie pamiętam, że byłam za mała.
Ale ja nigdy tego nie zapomnę. Bo to zapoczątkowało w niej rewolucję. Następnego dnia była już taka jak zwykle, pogodna, uśmiechnięta, mająca motywację by żyć. Zaczęła szukać jakiejś dorywczej pracy, opieki dla mojego brata. Chciała po prostu stanąć na nogi.
I stoi.
Nadal.
Mimo, że nie mamy zbyt dużo pieniędzy, starcza na życie. Nie jest źle, przyzwyczailiśmy się.
Jestem z niej dumna. Naprawdę dumna.
A ona jest dumna ze mnie.
Zawsze dobrze się uczyłam. Często przychodziłam do domu z kolejnym dyplomem w ręce i szerokim uśmiechem na ustach. Te moje małe i większe zwycięstwa zawsze sprawiały mi radość. Lubiłam wiedzieć i pokazywać innym, że wiem. Może to trochę narcystyczne, ale tak właśnie jest. Do teraz.
— Hm, nic szczególnego, nauczycielka od matmy powiedziała mi dzisiaj o jakiejś olimpiadzie.
— I chcesz wziąć udział? — zapytała z uśmiechem.
Mimo, że tak często wszędzie się udzielałam, tak często coś wygrywałam, mama zawsze zdawała się pękać z dumy. Gdy tylko wracałam z kolejnego konkursu, czekały na mnie naleśniki z jabłkiem i bitą śmietaną. Mama wiedziała, że je uwielbiam.
To też zawsze motywowało mnie by być lepszą i lepszą.
— Chciałabym, nawet bardzo. Tyle, że jest płatna.
— Ah.
Spojrzałam na nią ukradkiem. Nadal wycierała dłonie kuchenną szmatką mimo, że były już dawno suche.
— Dużo?
Pokręciłam głową.
— Parę groszy.
Westchnęła.
— Dobrze, do kiedy masz wpłacić?
— Do wtorku.
Przytaknęła.
— A teraz panie i panowie, do kuchni proszę na obiad! — powiedziała z uśmiechem na ustach.
Mój brat niechętnie oderwał oczy od ekranu telewizora i powłóczył nogami do kuchni.
Wstałam z kanapy, na której siedziałam i chciałam ruszyć do kuchni. Gdy przechodziłam przez drzwi, w progu zatrzymała mnie mama, dotykając dłonią mojego ramienia. Biało-niebieską szmatkę kuchenną w gąski miała przerzuconą przez ramię.
Popatrzyłam na nią zdziwiona.
— Coś się stało? — zapytała z poważną miną.
— Co? Nie. Czemu pytasz?
— Wróciłaś ze szkoły wcześniej, jakaś przygnębiona jesteś. Martwię się.
— Naprawdę nie masz o co. Odwołali nam zajęcia dodatkowe z matmy.
— To nie tłumaczy, dlaczego jesteś dziwnie posępna.
— Wcale nie jestem — żachnęłam się.
Popatrzyła na mnie wymownie.
— Maamoo — jęknęłam. — Naprawdę nic mi nie jest, mogę już iść?
— Heej, gdzie jesteście, ja tu z głodu umieram! — krzyknął mój brat z kuchni.
— Już idziemy! — odparłam.
Moja matka zlustrowała mnie raz jeszcze spojrzeniem, westchnęła głośno i weszła na korytarz.
***
— O! Hej! — zawołałam, udając zdziwienie.
Podniosłaś wzrok i utkwiłaś go w, jak mi się zdawało, moim nosie.
— Ah, to ty — powiedziałaś, najwyraźniej przypominając mnie sobie.
Był wtorek. Tuż po szkole znowu udałam się do parku. Miałam jeszcze nikły promyk nadziei, że może jednak Cię spotkam. Na poprzednich próbach się zawiodłam – a od naszego spotkania przychodziłam do parku codziennie, w tygodniu po szkole, a później jeszcze w sobotę i niedziele. Mówiłam mamie, że idę na spacer, a gdy proponowała, że mogą wybrać się ze mną, stwierdzałam, że albo się z kimś umówiłam, albo po prostu chcę być sama.
— Byłam tutaj i w czwartek, i piątek, i weekend, wczoraj też, ale Cię tu nie spotkałam.
Gestem dłoni wskazałaś na ławkę, więc usiadłam tuż obok Ciebie.
— Przychodzę tu tylko czasami, mimo, że chciałabym częściej. Ale niestety, nie mam zbytnio czasu.
— Ah.
— Sama rozumiesz, szkoła. — Wywróciłaś w teatralnym geście oczami.
— Rozumiem Cię. — Uśmiechnęłam się. — Em, może chciałabyś się przejść? — zaproponowałam.
Dzień był wyjątkowo ładny. Wczoraj trochę padało, ale dzisiaj świeciło już blade, bo jesienne, ale zawsze jakieś, słońce.
— Wiesz, wolałabym zostać na ławce…— powiedziałaś cicho.
Zlustrowałam Cię spojrzeniem i wzruszyłam tylko ramionami.
— Opowiadaj — zachęciłaś — Jak tam weekend?
***
— Boże Święty, co się stało? — zapytałam przejęta.
— Boję się —odpowiedział mi Twój głos z drugiej strony słuchawki.
— Czego się boisz?
— Burzy.
Spojrzałam w stronę okna. Niebo zasnute było puchatymi jak małe baranki chmurami o kolorze jasnego popiołu.
— Naprawdę myślisz,  że będzie burza? — zapytałam z powątpiewaniem w głosie.
— Ja to po prostu wiem — odparłaś. — Przyjdziesz?
Westchnęłam głośno. Mimo, że znałyśmy się trochę mniej niż rok, a chodziłyśmy ze sobą od czterech miesięcy, nigdy nie byłam u Ciebie w domu. A Ty gościłaś u mnie stosunkowo często. Nie mogłam tego zrozumieć.
— Eh… Przyjdę.
— Dziękuję — odpowiedziałaś słodkim głosem. Wyobraziłam sobie, jak się uśmiechasz i automatycznie kąciku mych ust również uniosły się ku górze.
— Wiesz, że nie znam Twojego adresu, prawda? — zapytałam.
— Wiem, wiem, wyślę ci mapę na maila, może być?
— Ale jak się zgubię, to będzie tylko Twoja wina — mruknęłam pod nosem.
— Kocham cię! — powiedziałaś wesoło i rozłączyłaś się.
Odetchnęłam głośno i wyciągnęłam z szafy torbę. Włożyłam do niej ubranie na jutro, bieliznę, poduszkę, pluszaka.
Włączyłam komputer i weszłam na pocztę internetową. Pobrałam najnowszego maila i otworzyłam załącznik. Mapa była narysowana starannie kredkami i opatrzona kilkoma adnotacjami. Wydawała się zabawna, jakby zrobiona specjalnie z myślą o dzieciach. Wydrukowałam ją , złożyłam na tyle, aby zmieściła się do kieszeni i wyłączyłam komputer.
Z łazienki wzięłam kosmetyczkę i ją także umieściłam w moim niewielkim bagażu. Zarzuciłam torbę na ramię i wyszłam na korytarz.
Mama siedziała w salonie, oglądając telewizję. Gdy usłyszała, że idę, wstała z fotela i oparła się o framugę drzwi.
— A ty, gdzie się wybierasz, młoda damo? — zapytała z udawaną pretensją w głosie.
— Do koleżanki na noc. — Wyszczerzyłam zęby. Dobrze wiedziała, o kim mówiłam.
 — Pozdrów ją. — Uśmiechnęła się. W kącikach jej ust pojawiły się urocze zmarszczki.
— Pozdrowię — potwierdziłam, kończąc wiązać buty.
— Dobranoc, mamo, do jutra — powiedziałam, pocałowałam ją w policzek i wyszłam z domu.
***
Jechałam rowerem obrzeżami miasta. W dłoniach trzymałam mapę, szukając odpowiedniego punktu, który pozwoliłby mi się zorientować, gdzie jestem.
Moja mama nie wie o tym, że jestem inna.
Do czasu, gdy poznałam Ciebie nie miałam pojęcia, że taka jestem.
Na początku nie potrafiłam się tym pogodzić, nie mogłam zrozumieć dlaczego to musiałam być ja, dlaczego nie możesz być dla mnie tylko przyjaciółką.
Ale kiedy okazało się, że Ty też jesteś wyjątkowa, że podzielasz moje uczucia, wszystkie moja obawy prysnęły jak bańka mydlana.
Byłam po prostu zbyt szczęśliwa, by się tym martwić.
Co z tego, że to inne, niemoralne, niezgodne z Bogiem, w którego wierzę.
Ważne, że dzięki Tobie mogę być taka szczęśliwa.
Minęłam sklepik na rogu i skręciłam w lewo, jak podpowiadała mapa.
***
Kiedy stanęłam przed sporym domkiem jednorodzinnym z ogromnym ogrodem, niemal mnie wmurowało. Z początku myślałam, że zabłądziłam, ale kiedy zobaczyłam Ciebie siedzącą na schodkach chyba musiałam uwierzyć.
— Bramka jest otwarta. — powiedziałaś, wstając.
Weszłam na teren posesji, rozglądając się zaskoczona.
Wiedziałam, że chodzisz do prywatnej szkoły i na pewno nie należysz do ludzi średnio majętnych, ale nigdy nie spodziewałam się, że mieszkasz w miejscu takim jak to.
Nim zdążyłam się zorientować, stałaś tuż przy mnie. Wyciągnęłaś dłoń i smukłymi palcami schwyciłaś rękaw mojej kurtki.
— Chodź, zrobiłam nam tosty. — Wciągnęłaś do środka z uśmiechem wymalowanym na ustach.
— Diego! — zawołałaś, prowadząc mnie do kuchni.
Kształt leżący na włochatym dywaniku koło kanapy w salonie drgnął i uniósł łeb. Spojrzał najpierw na swoją właścicielkę, a później na mnie. Niemal natychmiast, gdy zrozumiał, że chyba jeszcze mnie nie zna podniósł się i pobiegł w naszym kierunku. Zaczął mnie obwąchiwać.
— Hej, już starczy — powiedziałam, śmiejąc się.
Pies obrzucił mnie nieufnym spojrzeniem i pociągnął kilka razy nosem.
— Diego! — ofuknęła psa jego właścicielka. — Nie wolno dręczyć gości.
Pies niemal natychmiast przestał mnie molestować i ze spuszczoną głową położył się na ziemi.
***
Siedziałam na łóżku u Ciebie w pokoju, uważnie się rozglądając. Jedną dłonią przeczesywałam Twoje długie, kruczoczarne włosy, druga leżała na pościeli palcami spleciona z Twoją.
— Rodzice naprawdę się postarali — powiedziałam szeptem.
— Hm? — mruknęłaś wyrwana z letargu.
— Zrobili to wszystko specjalnie dla Ciebie…
— A , no tak… Bardzo mi to pomogło się przystosować. Chociaż w swoim pokoju byłam w miarę pełnosprawna.
Ściany pomalowane były jasnym, piaskowym kolorem. Jedna z nich, ta, o którą teraz się opierałam pokryta była materiałami tak różnego pochodzenia i o całkiem odmiennej powierzchni – gładkie tkaniny, futrzany kawałek dywanu, nawet siateczka z kolorowych nitek, a w innym miejscu poprzyklejane do kawałka tektury kolorowe minerały. Na podłodze zaś ułożone były okrągłe wykładziny. Każda z nich prowadziła do innego miejsca w pokoju, w dotyku była całkowicie inna i miała swój własny kolor.
Na biurku, tuż pod oknem stał komputer, maszyna do pisania. Wokół powieszone były kartki z Twoimi rysunkami.  
Na początku czułam się u Ciebie naprawdę nieswojo. Porównywałam swój dom z Twoim i robiło mi się odrobinę przykro. Mimo, że kazałaś mi się tu czuć jak u siebie dalej bałam się czegokolwiek dotykać, byle tylko niczego nie zepsuć. Oczywiście z zaciekawieniem oglądałam różne rzeczy, ale utrzymywałam dystans co najmniej dwóch kroków.
Do tego Diego chyba mi nie zaufał. Chodził za mną wszędzie i wpatrywał się we mnie uważnie tymi swoimi mądrymi, brązowymi ślepiami. Wydawało mi się, że był szczególnie niezadowolony, kiedy Cię dotykałam.
A potężny owczarek niemiecki, który patrzy na ciebie z kompletnym brakiem zaufania nie wróży nic dobrego.
Szczególnie jeśli uwaliła się na tobie jego ukochana właścicielka.  
Odetchnęłam głośno, mimowolnie.
I wtedy nagle zerwałaś się, by usiąść na łóżku. Przestraszyłam się, bo myślałam, że coś się stało.
— Pamiętasz, jak mówiłaś, że chciałabyś zobaczyć, jak to jest? — mówiłaś podniecona.
Ostrożnie skinęłam głową.
Wstałaś i ruszyłaś w kierunku komody. Otworzyłaś pierwszą szufladę, wyciągnęłaś coś, by zaraz schować to za plecami.
— Nie podglądaj — powiedziałaś surowym głosem.
Zamknęłam oczy. Słyszałam Twoje kroki, czułam, jak siadasz obok mnie na łóżku.
— Odwróć się — szepnęłaś.
Nawet do głowy mi nie wpadło, żeby się z Tobą kłócić.
Poczułam, jak zawiązujesz mi coś wokół głowy. Chciałam zaprotestować, ale uciszyłaś mnie tylko krótkim „Csssi”.
— Otwórz oczy.
Zrobiłam to, ale nadal widziałam tylko ciemność.
— Skąd masz opaskę na oczy? — zapytałam zaskoczona. Ciemny materiał pachniał kobietą. Ciężko mi powiedzieć, dlaczego tak mi się wydawało. Po prostu, przesiąknięty był dziwnie słodką wonią. Jak apaszka mamy.
— Jak byłam mała było mi bardzo smutno, że jestem inna, gorsza… — wyszeptałaś — Dlatego, gdy wracałam do domu ze szkoły, zakładali te opaski na oczy. Wtedy wszyscy jednakowo „niewidomi” graliśmy w coś wspólnie.
— Ah… — wyszeptałam.
— A teraz cicho bądź i chodź. — Chwyciłaś mnie za rękę i pociągnęłaś.
— Co? Gdzie idziemy?
— Zobaczysz.
***
Jęknęłam cicho, gdy Twoje dłonie pozbawiały mnie ostatniej części bielizny. Na twarzy czułam twoje wilgotne włosy, które cały czas muskały moją szyję.
Twój dotyk, zapach Twojej skóry, usta dotykające moich z szaleństwem i pasją – to wszystko sprawiało, że byłam bliska szaleństwa.
Moje ręce zawędrowały na Twoje plecy, by przyciągnąć Twoje ciało jeszcze bliżej mnie. Pragnęłam Cię i byłam świadoma, że tylko jedna rzecz pozwoli mi ukoić moje żądze.  
Ty.
Kiedy oderwałam się od twoich warg i powędrowałam na szyję, tym razem Ty wydałaś siebie przeciągły dźwięk.
Tak bardzo chciałam zobaczyć Twoje błyszczące oczy, patrzące w cały czas w jeden, ten sam punkt, Twoje policzki, teraz pewnie czerwone od panującego w pokoju gorąca.
Chciałam widzieć jak drżysz ze strachu przed szalejącą za oknami burzą.
Ale nie mogłam.
Widziałam jedynie materiał czarnej opaski na oczy.
Obie wiedziałyśmy, że ten dzień kiedyś nadejdzie.
I stało się. Całkowicie przypadkiem Twoi rodzice wyjechali, opiekunka była chora, zaprosiłaś mnie. Zupełnie niechcący Cię wtedy dotknęłam.
I lawina namiętności zwaliła nam się na głowy.
W tę sierpniową, parną noc.
Zagryzłam wargę niemal do krwi, kiedy Twoje usta zsuwały się niżej i niżej. Z szyi, przez piersi, brzuch. Niżej, niżej, niżej.
Jęknęłam, kiedy poczułam Twój język pomiędzy moimi udami. A może już wcześniej jęczałam, tylko teraz dopiero zdałam sobie z tego sprawę?
— Cssi, nic nie mów — wyszeptałaś w odpowiedzi. W odpowiedzi na co?
Na to, że błagałam o więcej, czy że prosiłam Cię, byś w końcu przestała się mną bawić?
Nie pamiętam, szczerze mówiąc.
W pewnym momencie byłaś już tak blisko. Ale cofnęłaś się znów do moich ust.
Z przejęciem, ale z nieukrywanym niezadowoleniem oddałam któryś z kolei pocałunek.
Czułam Twój język ocierający się o mój w szalonym tańcu.
To była bardziej samba, cza-cza czy może tango?
— Proszę… — wyjęczałam do Twoich warg.
Mimo, że nic nie powiedziałaś, miałam wrażenie, że się uśmiechnęłaś.
Znów zsunęłaś się niżej, by opuszkami przebiec po skórze na moim brzuchu.
Nie wiem, co było później.
Pamiętam, jedynie, że krzyczałam Twoje imię, gdy poruszałaś palcami.
Pamiętam, że słyszałam nasze przyspieszone oddechy, które zlewały się w jeden dźwięk z cicho szumiącymi kroplami deszczu za oknem.
I pamiętam jeszcze, że czułam słone krople płynące po Twoich policzkach.
***
— Była jeszcze taka młoda… Więc dlaczego? — zapytała mnie Twoja mama.
Siedziałam na fotelu otępiała.
— Naprawdę nic nie dało się zrobić?
Kobieta pokręciła głową. Nie wyglądała choć trochę jak Ty. Całkiem inne rysy twarzy, piwne oczy, kasztanowe włosy.
— Kiedy przyjechaliśmy do szpitala od razu zaczęli szukać dawcy. Miała bardzo rzadką grupę krwi, trochę to zajęło. Kiedy ją znaleźli, przestała już walczyć. Nie wiem, dlaczego. Była nadzieja. Wystarczyło, żeby przetrwała tylko jeden dzień, a ona… — urwała.
— Rozumiem… — wyszeptałam po chwili. Zasępiona. Oszołomiona. Pusta.
— Byłyście przyjaciółkami, prawda? — zapytała ze łzami cieknącymi po policzkach.
— Tak. Nawet nie wie pani jak bliskimi…
— Przyjdziesz na jej pogrzeb?
— Oczywiście, jak mogłabym tego nie zrobić.
Cisza, która wypełniła pokój była dziwnie ciężka i niezręczna.
— Ucieszyłaby się — powiedziała w końcu. — Wiesz,  wiele mi o tobie opowiadała.
— Naprawdę?
— Tak, mówiła, że pozwoliłaś jej poczuć, jak to jest żyć. Żałowała, że cię z nią wtedy nie było.
Cały czas siedziałam, gapiąc się tępo w swoje stopy.
Jak mogłaś, przebiegało mi przez myśl.
Jak mogłaś mnie zostawić.
Jak mogłaś przestać walczyć. Akurat teraz.
Jak mogłaś…
— Jest już trochę późno — powiedziałam, patrząc za okno.  — Chyba powinnam już iść.
Chciałam uniknąć patrzenia na Twoją matkę. Na ból w jej oczach, na zapadnięte policzki, na bladą jak papier twarz.
Chciałam jak najszybciej stąd wyjść.
— Rozumiem… Może cię odwiozę?
Popatrzyłam w bok. Diego, który leżał teraz na włochatym dywaniku z położonymi smętnie uszami, nawet nie przyszedł się ze mną przywitać. Nie nadzorował mnie. Nie pilnował.
— Nie trzeba, naprawdę, dam sobie radę.
Chyba po prostu nie miał po co.
Jego właścicielka już nie potrzebowała ochrony.
— Na pewno?
— Na pewno, bardzo dziękuję.
Założyłam buty, kurtkę, podziękowałam Twojej mamie i wyszłam.
Wyszłam i zaślepiona łzami starałam się wyjść z terenu posesji.
Wyszłam ze świadomością, że już nigdy tu nie wrócę.
Wsiadłam na rower i gdy tylko wyjechałam na sąsiednią ulicę, krzyknęłam na cały głos w ciemną, zimną, wrześniową noc.
Taki zimną i ciemną, jakie stało się moje serce.
Dlaczego? Dlaczego przestałaś walczyć? Białaczkę da się pokonać. Nawet tak gwałtowną jak Twoja.
Dlaczego?
Dlaczego teraz?
Chciałaś, abym Cię znienawidziła?
Tak?
Bo cały czas jestem tego bliska.
Nawet teraz, leżąc na łóżku u siebie pokoju, bawiąc się czarną opaską na oczy, chciałbym.
Gdybym Ci to powiedziała, pewnie byś się ze mnie śmiała.
Ale…
Całym sercem chciałabym Cię nienawidzić.
Wiesz?
Chyba jednak za bardzo Cię kocham. 

 ***
W sumie chyba warto zacząć od najstarszych pierdół. Pomysł na opowiadanie powstał już jakiś czas temu, ale do realizacji przystąpiłam dopiero w okolicach marca. Ot, taki spóźniony prezent urodzinowy dla kolegi. 

2 komentarze:

  1. Jestem niczym bomba, snuję się, wzdycham, śmieję jak na haju, zagryzam szczękę z całej siły, żeby tylko nie wybuchnąć, bo jestem tak nabuzowana. Wkurzona niczym.
    To było tak delikatne, przepiękne, że wyobraziłam sobie wiosenny dzień, że nie ma nikogo przy mnie i mam swój święty spokój. Teraz mnie tylko bolą mnie ręce, co jest oznaką wypalonej furii.
    One shot mnie odprężył, na moment zupełnie zapomniałam o otaczającym mnie świecie, mam go szczerze dosyć. Kiedy przeczytałam ostatnią linijkę wszystko się nagle wyostrzyło i wprowadziło mnie w stan głębokiej melancholii.
    Uwielbiam czasem wkroczyć w świat delikatności, tej słodko-gorzkiej, która nas uwodzi po czym brutalnie odpycha.

    --
    bytaasteful.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Opowiadanie naprawdę świetne. D:
    Niezbyt przesłodzone, chociaż nieco słodyczy dostarcza, ale nie w nadmiarze. Na końcówce nawet się popłakałem. Nie spodziewałem się, że właśnie tak to się skończy. Oczekiwałem jakiegoś kolejnego happy endu, które są dosyć charakterystyczne dla spotykanych przeze mnie one shotów w ostatnim czasie.
    Z reguły nie czytam opowiadań yuri, ale to niezmiernie mi się spodobało~.
    /Horse

    OdpowiedzUsuń